piątek, 2 maja 2014

Red Rock Canyon

Mimo ze ucieklismy z samej Doliny Smierci, to nadal nie wrocilismy do cywilizacji. Klimatyczny hostel w ktorym bylismy jedynymi goscmi to bylo wlasciwie kilka barakow rozrzuconych po pustynii. Brak internetu, do najblizszego sklepu 20km, za to mnostwo gwiazd i ciszy.


A dzis rankiem naszym oczom ukazal sie niesamowity widok - prosta i pusta na kilkanascie kilometrow szosa, po obu stronach polpustynna dolina otoczona gorami. W takiej scenerii dotarlismy do Red Rock Canyon - malowniczej formacji skalnej, skladajacej sie, jak sama nazwa wskazuje, glownie z czerwonych skal. Ale nie tylko, bylo tez duzo bialego piaskowca, byly jaszczurki, a nawet ok. metrowy waz, pieknie kwitnace kaktusy i polpustynna roslinnosc posrod skal i skalek wszelkiej masci i kolorow.

Mimo, ze Red Rock Canyon nie byl glowna atrakcja przewidziana na dzis, to spedzilismy w okolicach kanionu dobre trzy godziny.
A teraz relaksujemy sie w 4* hotelu w.... ale o tym juz w kolejnym wpisie.

W Dolinie Śmierci

Po jednym popołudniu w Los Angeles ruszyliśmy w drogę.  Naszym pierwszym celem byla Dolina Śmierci - nazywana tak z powodu ekstremalnych temperatur, które tam panują - łącznie z rekordem świata. Po poradzeniu sobie z porannymi korkami w Los Angeles, ruszyliśmy 4-6 pasmowymi autostradami na pln-wsch. Tu uwaga: amerykanskie korki, mimo wiekszej niż w Polsce ilości samochodów, są dużo przyjemniejsze: Amerykanie jeżdżą spokojnie, nie trąbią, a pasów jest tyle, że korek się porusza.

Na miejsce zajechaliśmy około 14. Dolina Śmierci przyjęła nas dokładnie tak, jak sie spodziewaliśmy-  upałem.  Na zdjęciu nr 1 widac, że akurat wczoraj było 100 Farenhaitów, czyli 38 stopni Celsiusza. A to początek maja!

Sama dolina, to głównie piach, żwir, żar i wszechobecna sól - pozostala po odparowaniu wody.

Zdjecie nr 2 pokazuje Magde na tle najnizszego punktu na półkuli zachodniej - Badwater, minus 86 m npm. Za nia brązowe połacie nieoczyszczonej soli.

Dolina Śmierci to też fantastyczne i kolorowe formacje skalne - widac to na zdjęciach 3 i 4.

A że piasku i słońca było sporo pokazuje dobrze zdjecie nr 5.

A na koniec udaliśmy sie na piękny punkt widokowy - Artists View, nazwany tak od kolorów skał tak różnorodnych, że kojarzą sie z paletą malarza. To na zdjeciu nr 6.

Wczorajszego dnia (plus krótka przejażdżka w dniu lądowania) przyjechaliśmy już 573 mile (czyli ok. 916 km). Odległości jednak się nie odczuwa - dobre drogi, duży,  klimatyzowany samochód i można przemierzać duże dystanse.