Poza tym, ze duzo jechalismy podazajac w kierunku oceanu, wczoraj udalo nam sie przemiescic nie tylko w przestrzenii, ale i w czasie. Cofnelismy sie o jakies 150 lat, w czasy goraczki zlota i srebra, jakie byly bodzcem do rozwoju stanu Nevada, i calej reszty zachodniego wybrzeza zreszta tez.
Po ladnych kilku godzinach jazdy przez polpustynne, gorskie pustkowia ( ach, te przestrzenie!), dojechalismy do gorskiego Virginia City, w ktorym czas zatrzymal sie jakos w drugiej polowie XIXw, a dodatkowej slawy tej malowniczej miescinie przyspozylo krecenie tu serialu Bonanza.
Oczywiscie dzisiejszy "dziko-zachodnii" klimat miasteczka jest picem na uzytek turystow, ktorzy moga sie tu obkupic w rozne kowbojskie gadzety, zjesc fastfood w pseudo saloonie, pobuszowac w sklepikach z pamiatkarskim mydlem i powidlem, lub zrobic sobie zdjecia w przebraniach z epokii.
Kolejnym punktem na naszej trasie bylo lezace na granicy miedzy Nevada a Kalifornia gorskie jezioro Tahoe, gorski kurort, gdzie zmeczenii upalami nadmorskiej Kalifornii bogacze moga schronic sie w swoich podmiejskich rezydencjach, by w zimie pojezdzic na nartach, a latem poplywac jachtem po jeziorze.
A jezioro jest to zaiste malownicze: