niedziela, 18 maja 2014

Romantycznie i realistycznie*

Wersja romantyczna dzisiejszego dnia brzmi tak:
Pozegnawszy sie z naszymi gospodarzami, ruszylismy na poludnie. Urzeczeni pieknem kalifornijskich sekwoji raz jeszcze zboczylismy z utartego szlaku i przejechalismy sie Avenue of Giants, kilkunastomilowym szlakiem wsrod majestatycznych drzew.
Wilgoc i polmrok panujacy w lesie dodawal dodatkowego uroku krotkiemu spacerowii w lasach Redwoods NP, jaki udalo sie nam jeszcze zrobic.

Zdecydowalismy sie na jazde droga nr.1 - malownicza, kreta droga biegnaca tuz nad Pacyfikiem. Dzieki temu przez wiekszosc dnia moglismy podziwiac ciche, romantyczne zatoczki, wcinajace sie w ocean polwyspy, skaly obmywane przez burzliwe fale oceanu.
Kwintesencja tej urokliwej podrozy byl wieczorny przejaz przez slynny Golden Gate, a teraz relaks w miedzy arodowej atmosferze hostelu w San Francisco.

Wersja realistyczna dzisiejszego dnia brzmi nastepujaco:
Po wczorajszym poznym powrocie z kolacji od ks. Adama, z niechecia zwlekalismy sie dzis bladym switem z lozek. W deszczu biegiem pakowalismy dobytek do samochodu.

Trase widokowa przez park Redwoods pokonalismy momentami w sloncu, momentami w deszczu, manewrujac samochodem posrod kretej drogii z wiekowymi drzewami na poboczu.

Potem czekala nas kreta droga przez gorskie zbocza by dobic do widokowej trasy nr. 1, biegnacej nad oceanem. Droga tak kreta, ze musielismy robic przerwy bo robilo sie niedobrze od ciaglych zakretow, a hamulce grozily przegrzaniem.

Wprawdzie widoki przy trasie nr. 1 nie zawiodly, ale przy zimnym porywistm wietrze najlepiej podziwialo sie je z okien samochodu, i to pod warunkiem nie prowadzenia go (bo kierowca musial sie skupiac zeby nie wpasc do oceanu z kilkunastometrowych skarp i 180 stopniowych zakretow z gorki lub pod gorke) ani nie walczenia z mdlosciami na tylnym siedzeniu.
Trasa byla kreta, wyboista i wlokla sie niemilosiernie, bo ledwo kiedy mozna bylo przyspieszyc bardziej niz do 30 mil/h. 
Mijane plaze byly albo niedostepne, bo znajdowaly sie na terenach prywatnych kempingow, albo platne, albo oblezone lokalna biedota i zyjacymi na plazy zebrakami.
Nawet postoj w Mendocino, miasteczku kalifornijskich artystow, bardziej nas zmeczyl niz zauroczyl, bo generalnie wygladalo to jak wizyta w Kazimierzu Dolnym w dlugi weekend majowy, tylze ze z widokiem na Pacyfik, zamiast na Wisle.

Jedynym naprawde zaskakujacym i fajnym akcentem dzisiejszego dnia byl postoj we wloskiej knajpce, w ktorej mimo ze zamowilismy tylko danie glowne (oczywiscie ryby, skoro juz meczylismy sie przez caly dzien nad tym oceanem), to dostalismy zupe, przystawke, salatke, makaron no i gdy w koncu przyszlo do dania glownego - wszyscy wygladalismy mniej wiecej tak:
Restauracja byla milym akcentem, ale musielismy wybierac - albo jedzenie, albo zachod slonca w okolicach Golden Gate, dlatego tez po gorzystych uliczkach San Francisco przyszlo sie nam rozbijac juz w nocy, a teraz znieczulamy sie piwem na dobranoc pi ciezkim dniu, bo rozdawane w hostelowej recepcji gratisowe zatyczki do uszu nie wroza ciechej ani spokojnej nocy...

* niepotrzebne skreslic

Lasy Endoru

Wiemy, ze czytelnicy polubilii filmiki, wiec tym razem cos kreconego swego czasu wlasnie w tutejszych lasach Redwoods ;)

Tak, tak - to nie pomylka! Niech Moc bedzie z Wami!!!